Duszpasterstwo
Młodzieży Akademickiej i Szkół
Średnich |
Moje Świadectwo Usiądź wygodnie i czytaj uważnie. To moje
ŚWIADECTWO. Świadectwo osoby, która w wieku 23 lat została ochrzczona.
Pochodzę z rodziny niekatolickiej, niewierzącej
w nic. Zostałem wychowany w duchu ateizmu, bez zwracania uwagi na jakiekolwiek
wartości duchowe. Nie mówię, że zostałem źle wychowany - podstawowe wartości,
obowiązujące każdego człowieka, zostały mi przekazane, brak jednak było
w tym wszystkim Boga. Mało tego - rodzice nigdy nie lubili Kościoła jako
instytucji, czego przejawem było odpowiednie nastawienie do księży i w
ogóle duchownych - złodzieje, pranie mózgu, itd. To też przeszło na mnie... Pierwszą modlitwę w życiu odmawiałem podczas
oczekiwania w szpitalu na pewien zabieg - nic poważnego, jednak miałem
wtedy ze 12 lat i byłem potwornie przestraszony. "Boże, jak nie będzie
boleć, jak oni mi krzywdy nie zrobią, to w Ciebie uwierzę" :-)))))))
Oczywiście bolało, bo czemu miałoby nie boleć, skoro kłuli mnie w tyłek
-o Bogu więc zapomniałem ;-)) Zawsze zastanawiałem się, jak to jest z tą
religią. O co tym wszystkim ludziom chodzi, po co to, dla kogo i dlaczego.
Zawsze jednak bałem się jej - unikałem księży i w szkole, i na chodniku,
na religię nigdy nie chodziłem, rozmowa z księdzem (jak już zaczepił w
szkole) to były "pełne gacie" ze strachu. Kościoła unikałem,
księży się bałem, źle o nich mówiłem, a czasami nawet bardzo źle (oczywiście
bez żadnych dowodów na to - ale z perspektywy czasu widzę, że to po prostu
uwielbiają ateiści - najeżdżać na Kościół nie mając o nim tak naprawdę
żadnego pojęcia). Jednocześnie zastanawiałem się trochę i czasami, co
to takiego ten Bóg. Wiedzy na temat chrześcijaństwa nie miałem żadnej
- nie miałem pojęcia, czym się różni Bóg od Jezusa, a Duch Święty to już
w ogóle massakra... W klasie maturalnej poznałem pewną dziewczynę.
Po kilku rozstaniach, kłótniach i "niedopasowaniach" w końcu
pozostaliśmy ze sobą na stałe. Tak się pokochaliśmy, że po 3 latach bycia
razem zamieszkaliśmy ze sobą razem w mieszkaniu studenckim (to było 3
lata temu). Mieliśmy bardzo dużo wspólnego, różniła nas "tylko"
jedna sprawa - Bóg. Agnieszka była osobą bardzo religijną. Odnowa w Duchu
Świętym, grupy dzielenia, itp. to dla niej chleb powszedni. Ja tego absolutnie
nie zabraniałem jej, jednak byłem do jej religijnej aktywności nastawiony
bardzo chłodno - a nawet obojętnie. Zapytacie - "Taka religijna i
zamieszkała przed ślubem z Tobą?". Tak, zamieszkała. Ale w momencie
zamieszkiwania na Odnowę już od dawna nie chodziła, byliśmy po "pierwszym
razie", do Kościoła również nie za często chodziła. Wówczas tego
nie wiedziałem, że to była idealna wprost robota Szatana - z fantastycznej
chrześcijanki zrobił zwykłą dziewczynę, która o Bogu co prawda pamiętała,
jednak na pierwszym miejscu w jej sercu byłem Ja, a nie Jezus. Agnieszka bardzo się z tym męczyła. Jezus
próbował w niej działać - chodziła do spowiedzi (pożądanie brało jednak
szybko górę - w końcu mieszkaliśmy razem), jeździła na rekolekcje - powstrzymywanie
się od współżycia nie trwało długo, gdyż po prostu ja byłem upierdliwy,
nie rozumiejąc jej i nie znając do końca jej serca. Pokochała mnie po
prostu bardziej od Jezusa. Były spowiedzi, po których ksiądz nie dawał
jej rozgrzeszenia - wtedy jej serce było szarpane na strzępy, a ja durny
w ogóle tego nie rozumiałem, złorzecząc na księdza, że co mu do tego,
że mieszkamy razem. Tak mieszkaliśmy rok czasu - w tym 9 miesięcy
jako zaręczeni. Aż do chwili, gdy pewnego czerwcowego weekendu Aga pojechała
na rekolekcje, po których...oddała mi pierścionek, zerwała ze mną, powiedziała,
że dłużej razem mieszkać nie możemy. To był czerwiec, więc od przyszłego
października nie mieszkaliśmy już razem. Jezus w niej zwyciężył. Był wielki
płacz, oddając mi pierścionek płakała jak bóbr wtulona w moje ramiona.
Ja biedny, zakłopotany, nie miałem pojęcia, co powiedzieć...Nie rozumiałem
jej zupełnie - zerwała zaręczyny...zakończyła 4-letni związek. 4 lata
to cholernie dużo - człowiek nie myśli już, czy to właściwa osoba, ale
po prostu żyjesz z nią razem i nie wyobrażasz sobie spędzania życia z
kim innym. A tu taki wstrząs... Rozstaliśmy się... Po tym wszystkim, co mnie tak zabolało i
co mną tak wstrząsnęło, postanowiłem przyjrzeć się powodowi zerwania trochu
dokładniej ;-))) Jako że przebywałem z Agnieszką bardzo dużo czasu, więc
w momencie zerwania znałem już różnicę między Bogiem a Jezusem ;-)) Agnieszka
nieraz próbowała mnie nawracać - nie byłem temu oporny, chciałem się dowiedzieć
czegoś o Bogu, poznać Go - ale w ogóle mi to nie wychodziło. Osamotniony, zacząłem szukać katechumenatu.
Zacząłem szukać ludzi, którzy przygotowaliby mnie do chrztu. Zacząłem
powolutku, ostrożnie, z wielką nieufnością - wierzyć w Niego. Rozumowanie
było bardzo proste - skoro Agnieszka zerwała zaręczyny z kimś, kogo tak
mocno kochała w momencie zrywania, to MUSI być ktoś, kto był od tej miłości
do mnie silniejszy. To była cała moja filozofia. Nie nawracałem się, żeby
do niej wrócić. Nawracałem się, żeby poznać tę wielką siłę. Cudem znalazłem katechumenat prowadzony przez
studentów - u Dominikanów. Pierwsze spotkanie miało być 4. grudnia, to
był listopad, więc trzy tygodnie chodziłem trzęsąc się ze strachu, jak
to tam będzie... 4. grudnia, godz. 20:00. wchodzę do salki
w duszpasterstwie Dominik. Salka 3x3m, w środku z 15 osób. Atmosfera niesamowicie
radosna i sympatyczna. 19. maja 2002, Noc Zesłania Ducha Świętego.
Godzina 4:12 nad ranem - Krzysiaczek jest chrzczony, 4:37 - pierwszy raz
w życiu przyjmuje Komunię Świętą. Nie, tego się nie da opisać. Tego szczęścia,
tej niesamowitej, ogromnej, potężnej radości rozrywającej Cię od środka
na kawałki . Przyjmuję Jezusa. Jestem czysty jak anioł, nieskażony kompletnie
niczym! "Oto są baranki młode, oto Ci co zawołali Alleluja! Dopiero
przyszli do zdrojów, światłością się napełnili, Alleluja, alleluja!" Z Agnieszką nie jestem - w czasie przygotowań do chrztu, w duszpasterstwie w parafii, na terenie której wynajmowałem mieszkanie, poznałem nowych, wspaniałych ludzi. Wśród nich była Marysia - śliczne dziewczę o cudownych oczach, rozbrajającej mnie urodzie i przewspaniałej duszy. Jesteśmy już ponad półtora roku małżeństwem, a na koniec października 2005 jesteśmy umówieni z Kropkiem na jego przyjście na świat ;-))). Mara pochodzi z bardzo religijnej rodziny, została wychowana przede wszystkim w Bogu. Nie mogłem wymarzyć sobie bardziej kochanej żony i jestem pewny, że On maczał w tym palce ;-). Wraz z
naszymi przyjaciółmi należymy do Domowego Kościoła. Spotykamy się raz
w miesiącu, aby rozmawiać o Bogu, naszych relacjach z Nim, naszych rodzinach,
sukcesach i problemach. Jest świetnie :-)))) Droga do Jezusa była cholernie trudna. Był płacz, smutek, kłótnie, złość, zerwane zaręczyny ukochanej osoby. Było warto. Szedłem nią nie wiedząc, co jest u jej celu. Dziś już wiem - to On, Najwyższy, który może wszystko, który jest Miłością. Dzięki Niemu kocham inaczej, kocham pełniej. A przecież o to tak naprawdę w życiu chodzi - żeby kochać. No i niesamowite jest to, że dla Niego nie ma rzeczy niemożliwych :-))))) "Wszystko mogę w tym, który mnie
umacnia".
|