Duszpasterstwo Młodzieży Akademickiej i Szkół Średnich |
"Kartka z pamiętnika"
To był niesamowity dzień... Wiatr szumiał straszliwie i wiał z taką siłą, jakby chciał zetrzeć w proch całą kulę ziemską. Ulewny deszcz zalewał potokami ulice, a pioruny uderzały z ogromną siłą, oświetlając tę scenerię upiornym blaskiem. Wyglądało to tak, jakby wszystkie siły przyrody sprzysięgły się przeciw Ziemi. Wracałam właśnie z pracy, kiedy podmuch
wiatru cisnął mi w twarz kartkę papieru. Nie wiem czemu złożyłam ją starannie
i schowałam do torebki.
Nagle poczułam ogromną senność. Postanowiłam odłożyć czytanie do jutra. Wykąpałam się i położyłam. Zamknęłam oczy. Znalazłam się w lesie. Szłam prosto przed siebie, a pod nogami trzaskały gałęzie. W pewnej chwili zauważyłam, że nie jestem sama. Obok mnie szła jakaś postać. Nie wiem, czy była to kobieta czy też mężczyzna, ale - co dziwne - wcale się nie bałam. Przez chwilę szliśmy w milczeniu. Czułam się bezpieczna i spokojna. Doszliśmy do ogromnej polany. Ale nie była to zwykła polana. Na środku stał mur. Był olbrzymi, z czerwonej cegły. Wydawało się, że sięga nieba. Nie widziałam końca, ani początku. W murze było kilka drzwi. Otworzyłam jedne z nich... Znalazłam się w pałacu. Rządziła w nim piękna
królowa. Lokaje i pokojówki kłaniali się jej nisko i byli gotowi na każde
jej skinienie. Każda zachcianka była spełniana w mgnieniu oka. Ale ona
ciągle była niezadowolona. Ktoś kiedyś jej powiedział, że aby być szczęśliwym,
trzeba się dzielić z bliźnimi. Od tej chwili co pewien czas przeglądała
swoje stare ubrania i te, które były już zniszczone, których by już nie
założyła, rozdawała, mówiąc: Otworzyłam drugie drzwi. Znalazłam się w kościele. Panował tu półmrok. Przed ołtarzem płonęły świece. Jakiś człowiek klęczał w kącie. Nie modlił się, tylko płakał. A może to była jego modlitwa? A potem rozpoczęła się msza. Ksiądz wszedł na ambonę i wygłosił wspaniałe kazanie. Mówił o dobrym Samarytaninie i o tym, że ludzie powinni dzielić ze sobą zarówno smutki jak i radości, że w każdym człowieku, który do nas przychodzi, należy widzieć Boga. Mówił jeszcze o wielu pięknych i mądrych rzeczach. Ludzie wpatrywali się w jego usta, jakby chcieli wchłonąć każde słowo. Msza dobiegła końca. Ludzie "naładowani dobrą energią" na cały tydzień, rozeszli się do swoich domów. Tylko w kącie klęczał człowiek - zapłakany, zgarbiony, przygaszony. Po chwili wstał i podszedł do księdza. Zapytał, czy mógłby poświęcić mu chwilę rozmowy. Poprosił o pomoc. Ale ksiądz gdzieś się spieszył. Zalatany, zabiegany krzyknął tylko, że kuchnia charytatywna jest po lewej stronie od kościoła, ubrania też tam dostanie. Człowiek usiłował tłumaczyć, że nie potrzebuje pomocy materialnej. Ksiądz zniecierpliwiony, bo właśnie zbliżała się pora modlitwy wieczornej, odpowiedział, żeby wierzył w Boga, a wiara go uzdrowi. Człowiek spuścił głowę i odszedł. A ja poczułam chłód w sercu. Zamykając drzwi spostrzegłam napis, którego tu wcześniej nie było: "Jakże jesteś roztargniony, skoro każesz ludziom latać twoimi skrzydłami, a nie możesz im dać nawet jednego piórka." Podeszłam do trzecich drzwi. Zawahałam się,
ale po chwili nacisnęłam klamkę. Znalazłam się w gabinecie luster. Podeszłam
do pierwszego. Zobaczyłam narodziny nowego życia. To był chłopiec - piękny,
dorodny. Rodzice płakali z radości. Poszłam dalej, w następnych lustrach
zobaczyłam: chrzest, szkołę, pierwszych kolegów i koleżanki, Komunię Świętą,
potem tego chłopca jako ministranta, bierzmowanie, pierwsza miłość, pierwsza
praca, rodzina, dzieci, przyjaciele, radość, uśmiech, szczęście... Obrazy
przesuwały się w lustrach coraz szybciej. Aż nagle w którymś spostrzegłam
ból, cierpienie, śmierć najbliższych, żal i gniew, i bezsens życia. Zostały
jeszcze dwa lustra. Podeszłam do przedostatniego. Zobaczyłam starego człowieka,
leżącego na łożu śmierci, złorzeczącego Bogu i całemu światu. Poczułam
paraliżujący strach. Nie podeszłam do ostatniego lustra. Uciekłam, a drzwi
zatrzasnęły się za mną z łoskotem. Odwróciłam się powoli. Na drzwiach
było napisane : "I niech nie widzę, jak się czarną gliną sypie
dom duszy, gdy z niej wyjdzie Bóg". "...A potem wydarzyło się coś dziwnego. Zobaczyłam, że nie jestem sama. Koło mnie szła jakaś postać. Nie wiem, czy była to kobieta, czy też mężczyzna, ale - co dziwne - wcale się nie bałam. Przez chwilę szliśmy w milczeniu. Czułam się bezpieczna i spokojna. Doszliśmy do ogromnej polany. Ale nie była to zwykła polana. Na środku stał mur..." Dalej już nie czytałam. Wiedziałam, co będzie dalej. Przypomniał mi się mój sen.
|